Andrzej Śleziak

Absolwent PWST w Krakowie (1974). Zadebiutował w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej w spektaklu „Rewizor” w reż. A. Nowaka, gdzie zagrał rolę Iwana Kuźmicza Szpiekina, w 1974 r.

Obecnie w repertuarze:
Tango” S. Mrożek
Szewczyk Dratewka” M. Kownacka
Ania z Zielonego Wzgórza” L.M. Montgomery
Nowa Księga Dżungli” M. Kurkowski
Opowieść wigilijna” K. Dickens
Poskromienie złośnicy” W. Shakespeare
Baśnie Andersena” H. Ch. Andersen


Fot. Krzysztof Marchlak

Wideo

Wywiad

ANDRZEJ ŚLEZIAK „Mam na koncie ponad 200 ról”

 

Jak to się stało, że został Pan aktorem?

W 1965 roku wylądowałem w technikum przemysłu drzewnego w Żywcu. Kilka miesięcy później powstał Zespół Pieśni i Tańca „Jodły”, gdzie po trzech latach zostałem solistą. Rok 1970 był dla mnie przełomowy. Zdałem maturę i pojechałem z zespołem na konkurs do Kazimierza nad Wisłą, gdzie wyśpiewałem sobie pierwsze miejsce jako śpiewak ludowy. Miałem wtedy trzy i pół oktawy i góralski zaśpiew. Zaraz potem zdałem egzaminy do PWST w Krakowie.

Którą ze swoich licznych ról najlepiej Pan wspomina?

Do tej pory miałem 145 premier. W niektórych sztukach grałem po kilka ról, więc w sumie można ich naliczyć ponad 200. Najdłużej brałem udział w „Zemście” Aleksandra Fredry. Zagrałem Papkina w inscenizacji Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Potem wylądowałem w teatrze w Olsztynie i tam przez dwa lata także grałem Papkina. Kiedy w Zabrzu grali „Zemstę”, bez próby wszedłem w ten spektakl. Tę rolę wspominam najlepiej.

Jakie emocje towarzyszą Panu przy wejściu na scenę?

To zawsze maksymalne skupienie. Nie istnieje wtedy otaczająca rzeczywistość. Zostaje tylko ta postać, z którą się spierałem na próbach przez kilka tygodni. I te wspaniałe emocje płynące z widowni.

W jaki sposób przygotowuje się Pan do roli?

Idę do biblioteki i przeglądam potrzebne książki, żeby lepiej zrozumieć epokę i czasy, w których rozgrywa się akcja sztuki.

Śmiech czy łzy – co jest dla Pana trudniejsze na scenie?

Zawodu uczyłem się od starych pedagogów, którzy emocji kazali szukać w nas samych. Inspirują mnie też ludzie, których mijam na ulicy. Czasem zatrzymam się na chwilę, bo zauważę coś niezwykłego w przechodniu. I ta emocja zostaje w moim „banku pamięci”. Potem zdarza mi się taki wyłapany element wykorzystać, nawet po wielu latach.

A gdyby nie był Pan aktorem to kim?

Kiedy byłem bardzo młody, kupowałem miesięcznik „Morze” i chciałem być marynarzem. Ciągnęło mnie do tego, czego nie znałem. Potem myślałem o archeologii. Życie jednak potoczyło się inaczej.

Jaką ma Pan pozateatralną pasję?

Zarobki w teatrze zmusiły mnie do bycia takim MacGyverem. To określenie wymyślili dla mnie koledzy. Nie przesadzili, naprawdę potrafię zrobić niemal wszystko. Naprawię odkurzacz, pralkę, samochód. Ale prawdziwą radość sprawia mi siedzenie za kółkiem samochodu.

A co zabrałby Pan na bezludną wyspę?

Wielofunkcyjny scyzoryk, bo ogień potrafię wykrzesać.

 

Spektakle