Zbigniew Leraczyk

Urodzony 10 grudnia.1953 roku w Nowej Rudzie. Absolwent Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie (1979). Zawodowo i artystycznie związany z Sosnowcem i Teatrem Zagłębia od 1979 roku, gdzie zadebiutował rolą clowna w „Operze za trzy grosze” B. Brechta. W latach 80-tych prowadził amatorski „Teatr Ekspresji” w Klubie „13Muz” Sosnowieckiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Od 01 czerwca 2011r. do 31 sierpnia 2018r. Dyrektor Naczelny Teatru Zagłębia w Sosnowcu. W teatrze zagrał ponad 120 ról, kilkanaście epizodycznych ról filmowych oraz trzy role w spektaklach Teatru Telewizji. Nagrody i odznaczenia: Złota Maska 1990r. za rolę Oktawa w spektaklu „Nie igra się z miłością” Alfreda de Musseta reż. Mieczysław Górkiewicz, Nagroda im. Leny Starke przyznana przez Zarząd Oddziału Związku Artystów Scen Polskich w Katowicach za rolę Andrieja Prozorowa w spektaklu „Trzy siostry” A.Czechowa (2001), Kreaton – Aktor sezonu 2000/2001 i 2005/2006,  Nagroda Towarzystwa Przyjaciół Teatru Zagłębia w Sosnowcu, Odznaka Zasłużony Działacz Kultury przyznana przez Ministra Kultury RP 2003, Nagroda Artystyczna Prezydenta Miasta Sosnowca 2010, Zagłębiowska Nagroda „Humanitas” – kategoria Honorowa 2015,  Brązowy Medal „Gloria Artis” przyznany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej 2017 rok.

Zbigniew Leraczyk zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 6 grudnia 2020 r.

W pamięci wszystkich pozostanie na zawsze jako znakomity aktor oraz wspaniały, pogodny człowiek.


Fot. Maciej Stobierski

Wideo

Wywiad

ZBIGNIEW LERACZYK „Najczęściej obsadzano mnie w rolach amantów”

 

Skąd aktorstwo wzięło się w Pana życiu?

To nie było planowane. Po zdaniu matury, startowałem z kolegą na wydział lalkarski do Wrocławia. Ja się dostałem a on nie, więc solidarnie poszliśmy pracować na kolej. W kolejnym roku obaj dostaliśmy się do szkół aktorskich. Wtedy uwierzyłem, że coś z tego będzie. Wcześniej nigdy nie planowałem, że zostanę aktorem. To taka bardzo przyjemna niespodzianka od losu. A wszystko zaczęło się w 1979 roku, czyli dokładnie 40 lat temu.

Pamięta Pan swoje pierwsze przedstawienie?

To była sztuka „Opera za trzy grosze” w reżyserii Janusza Ostrowskiego. W trakcie spektaklu w czasie zmiany dekoracji wypełnialiśmy lukę przebrani za klaunów.

A najważniejsze dla Pana przedstawienie? 

Jest kilka takich spektakli. To na pewno „Nie igra się z miłością” w reżyserii Mieczysława Górkiewicza, choć już dzisiaj nie pamiętam tekstu. Za to Albina ze „Ślubów panieńskich” i Wacława z „Zemsty” mógłbym zagrać po jednej próbie.

Co Panu sprawia frajdę w tej pracy?

Ta praca jest moim zawodem i czymś, co lubię i potrafię robić. Miłość to jest może zbyt wielkie słowo, ale na pewno nie chciałbym się z tym jeszcze rozstawać. Aktorstwo to jest spotkanie z człowiekiem, widzem, reżyserem, zespołem aktorskim. Tego można doświadczyć tylko na scenie i to jest bardzo przyjemne uczucie.

Czarne charaktery czy pozytywni bohaterowie – które role są Panu bliższe?

Nie jest to dla mnie istotne. Ważne, czy jest to materia, w której będę umiał poprzez siebie przemycić to, czego reżyser ode mnie oczekuje. Oczywiście bogatsze są ciemne postaci. Ja zwykle grałem tych pozytywnych, najczęściej amantów, ale nie lubiłem tego, bo to zazwyczaj papierowe role. Nigdy nie byłem aktorem bardzo charakterystycznym a moja aparycja i czarne włosy sprawiły, że obsadzano mnie właśnie w rolach amantów. Cieszyłem się, jeśli u takiego bohatera pojawiały się rozterki i problemy.

Czy aktorstwo przenika do życia prywatnego?

Często ktoś się do mnie uśmiecha i na ulicy mówi „dzień dobry”, bo kojarzy mnie ze sceny. Zawsze to odwzajemniam, bo cenię sobie takie przypadkowe spotkania z drugim człowiekiem.

Co Panu sprawia większą trudność na scenie – śmiech czy płacz?

Potrafię rozpłakać się i roześmiać. Jestem wrażliwym człowiekiem, często wzruszam się na filmach
i wcale się tego nie wstydzę. Ulegam emocjom, daję się im ponieść. Nie mam więc problemu, żeby pociekły mi łzy na scenie. Wystarczy parę sekund i gotowe. Na pewno łatwiej pozbierać się po płaczu niż po śmiechu, bo śmiech zamienia się czasem w histerię i wtedy trudno go opanować. Po płaczu wystarczy otrzeć łzy.

Ma Pan ulubiony film?

„Żądło” widziałem z 15 razy. Podobnie „Samych swoich”. Znam dokładnie ich treść i kiedy tylko są wyświetlane w telewizji, nie mogę się oderwać od ekranu.

Jaka jest Pana pasja pozateatralna?

Poza teatrem, ale tylko w czasie wakacji, łowię ryby. Gdy kończyłem swoją dyrekcję i odchodziłem
z Teatru Zagłębia, dostałem od zespołu piękny prezent – wędkę z kołowrotkiem. Teraz dużo czasu poświęcam wnukowi. Kiedyś układałem puzzle a trzy lata temu od syna dostałem prezent – opakowanie z osiemnastoma tysiącami kawałków. Kiedyś spróbuję je ułożyć.

Co zabrałby Pan na bezludną wyspę?

Zabrałbym ze sobą zdjęcia mojej rodziny. To wszystko co udało mi się zgromadzić przez pięć lat poszukiwań w drzewie genealogicznym. I jeszcze zabrałbym „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza.

Gdzie zabrałby mnie Pan, gdybyśmy mieli spędzić razem dzień w Sosnowcu?

Urodziłem się na Dolnym Śląsku, ale od 40 lat jestem sosnowiczaninem i to jest moje miasto. Zabrałbym Panią na Pogoń, pełną zaniedbanych, ciasnych uliczek i pięknych domów. Marzyłoby mi się, żeby powstał tam taki drugi krakowski Kazimierz. Ta dzielnica ma potencjał i tam dobrze się czuję.

Spektakle