Andrzej Rozmus

Egzamin eksternistyczny zdał w 1997 r. Z Teatrem Zagłębia związany jest od 1997 r. Zadebiutował w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie w spektaklu „Cucurbita story” w reż. J. Wolskiego (1988 r.)

Fot. Maciej Stobierski

 

Wideo

Wywiad

ANDRZEJ ROZMUS „W teatrze szukam prawdy”

 

Skąd wziął się pomysł, żeby zostać aktorem?

Kiedy byłem młodym chłopakiem, miałem wiele pomysłów na życie. Aktorstwo zalęgło się we mnie, gdy byłem w 7. klasie szkoły podstawowej. Początkowo miałem fantazję, żeby zostać marynarzem.
A potem już chciałem być artystą. Po drodze miałem być jeszcze muzykiem rockowym. Aktorstwo zawsze mnie fascynowało, choć nie wiedziałem czy w ogóle coś z tego wyjdzie. Ale uparłem się i może, po raz pierwszy w życiu, byłem tak bardzo konsekwentny.

Co Panu sprawia frajdę, a co trudność w teatrze?

Ludzie na każdym kroku grają, wchodzą w role, zakładają maski. Wszystko po to, żeby się ukryć.
W teatrze jest odwrotnie. Trzeba się obnażyć, zrzucać z siebie wszelkie maski, by dojść do wnętrza,
a tym samym do prawdy. Trzeba być ekshibicjonistą. Jednocześnie trzeba zrozumieć materię, na której się pracuje. Czasem przychodzi nagłe olśnienie i postać z łatwością staje się mną. A czasem długo się próbuje i nic nie przychodzi. W teatrze cały czas szukamy prawdy. Nienawidzę mizdrzenia się
do publiczności. Dostaję szału, kiedy widzę aktorów bijących brawo sobie. Widzowi chcę przekazać prawdę słowem lub kontekstem.

Jakie emocje towarzyszą Panu przy wejściu na scenę?

Musi być adrenalina, ale reaguję na nią ziewaniem. Jeżeli mam świadomość dobrze wykonanej pracy
i jestem przygotowany do roli, to nie mam żadnych lęków. Jeśli jakieś się pojawiają, to na pewno mijają z chwilą, kiedy stawiam pierwszy krok na deskach sceny. Lęk czuję tylko przed tym, czy sztuka zostanie dobrze odebrana, zrozumiana i czy nie dorabiamy do niej niepotrzebnej ideologii.

Jak się Pan przygotowuje do roli?

Jestem leniwy, nie chce mi się chodzić, biegać, ćwiczyć. Swoją postać wizualizuję w głowie i robię to leżąc. Pracuję mózgiem i tak kreuję obrazy. Postać analizuję krok po kroku w swojej głowie. Chcę być uczciwy względem widzów i wiedzieć, o czym mówię w teatrze.

Czym się Pan pasjonuje?

Jestem aktorem, ale zajmuję się wieloma różnymi rzeczami. Śmieję się, że 80 procent mojego życia to aktorstwo, reszta to „życie pozagrobowe”. Mam różne pasje, wszystkiego muszę spróbować. Teraz bawię się w ogrodnika. Dawno temu byłem najmłodszym maratończykiem w Polsce. Założyłem się
z kolegą, że przebiegnę maraton za skrzynkę szampana. Kiedyś też byłem rzeźbiarzem. Kolejna pasja to alkohole, które sam robię. A kiedyś jeździłem po całym świecie na cykliczne degustacje wina.

Jaki jest Pana ulubiony film?

O Bogowie! To zależy od stanu ducha, aury za oknem. Kiedyś najważniejszy był dla mnie „Absolwent”, mogłem go oglądać w kółko. Jestem romantycznym facetem, więc na mojej liście jest też „Amelia”.

Co zabrałby Pan na bezludną wyspę?

Kiedyś bym powiedział, że kałamarz i papier, bo gęsie pióro można zawsze znaleźć. Dziś, może maszynę do pisania, choć jednak najlepszym wynalazkiem jest komputer. Po co? Żeby pisać. Bez względu na to, co by powstało, wiedziałbym, że jest to wyłącznie moje. Nie byłoby wokół inspiracji ani sugestii, bo na tej bezludnej wyspie byłbym tylko ja. Może włożyłbym to dzieło do butelki i puścił w świat?!

Spektakle